poniedziałek, 28 grudnia 2015

Zapomnienie.


Zapomnienie.


     - Ś-N-I-E-G? - powtarzała cicho, wyraźnie zaskoczone jego wszechogarniającą obecnością.
    Zaczęła się nerwowo rozglądać. Była w miejscu do tej pory jej nieznanym, nie dobrze znanym, lecz nie w takiej perspektywie. Jedyne co dostrzegała, to śnieg. Mnóstwo białego puchu, który doszczętnie pokrywał cały plener, nie pozostawiając żadnych, nawet najmniejszych odkrytych przestrzeni. Był wszędzie, z każdej strony. Jego czysta, nietknięta biel wcale nie cieszyła oczu, wcale nie zachęcała, do szalonej zabawy, lecz przytłaczała. Wydawało się, iż ta piękna nietknięta biel kryje w sobie ogromne brzmienie grzechu. Odpychającego, okrutnego grzechu... Czy czystość w najczystszej postaci, mogłaby ukrywać wręcz odrażający grzech? I zaczęła padać...

     Otumaniona, zaskoczona i nieco przerażona wstała z białego podłoża. Rozejrzała się po raz setny, i dopiero po setnym razie dotarło do niej, że doskonale zna te miejsce. Nie wiedziała kim jest, aczkolwiek miała pewność, że te miejsce pełni w jej życiu - choć tak właściwie teraz już śmierci  -ważną część układanki. Otaczający ją lasek, choć niewielki przez chwilę wydał się jej ogromnym ślepym zaułkiem. Jej odczucie było słuszne, otoczka z gór uniemożliwiała szybką ucieczkę. Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Czuła, że ma coś ważnego do zrobienia w tym świecie, lecz nie wiedziała co. 

     Nie czuła chłodu, nie czuła bólu stąpania gołymi stopami po górskich, kamiennych drogach, nie czuła spadających płatków śniegu na jej twarz. Nie czuła nic. Wypełniała ją pustka, zmieszana z niepokojem. Przystanęła na jednej z dróżek na dłuższą chwilę, aby złapać swoje chaotyczne myśli. Zaczęła świadomie, bardzo powoli analizować sytuację, w której się znalazła. Stopniowo spostrzegała coraz więcej anomalii. Obudziła się zimą, w środku lasu, zagubiona, nie mając pojęcia kimże jest. Znała miejsce, w którym jest, choć go nie pamiętała. Nic nie czuła. Ewidentnie coś było nie tak. Tylko co? Co było powodem jej amnezji? Co ją sprowadziło do lasu, a może raczej kto? Tyle pytań jej się nasuwało, lecz nie potrafiła sobie na nie odpowiedzieć. Wszystkie one stanowiły część jej tożsamości, dzięki odpowiedziom na nie w końcu dowiedziałaby się kim jest. Ale nie, na razie nic nie wiem i nie pamięta. Zagadka jej tożsamości utknęła w martwym punkcie, dosłownie w martwym. Jedyne co mogła w tym momencie zrobić, to pójście naprzód. Nie zastanawiała się, w którą stronę iść, nogi prowadziły ją same. Zaufała im i dała się prowadzić. Droga niełatwa, mnóstwo wąskich,, zalodzonych stromych ścieżek, które prowadziły w nieznane. Ona przyglądała się temu wszystkiemu zauroczona, pierwszy raz widziała tak piękną zimę. Wszędzie dookoła biel czystego śniegu oraz martwa cisza. Gdyby nagle zaczęła krzyczeć nikt by nie usłyszał, nikt by nie ruszył na pomoc, zostałaby sama, tak jak teraz. Tak piękne miejsce, marnowało swój potencjał. Góry idealne, do jazdy na nartach oraz snowboardu, świetne miejsce do wypoczynku, ale puste. Spostrzegła jeden budynek, prawdopodobnie w trakcie budowy. Wyglądał na hotel, uzdrowisko. Podeszła bliżej, aby móc go ujrzeć w całej okazałości. Z bliska wydawał się naprawdę ogromny. Nie był skończony, ani z zewnątrz, ani -co zdradziły wielkie, nie zasłonięte okna- wewnątrz. Choć nie był on skończony, to z zewnątrz witał żywym i radosnym szyldem ,,Snowball Paradiso ''. 
-,,Raj w Snowball''...- powtórzyła na głos. 
Wyglądało to tak, jak gdyby budowa nagle została przerwana. Nigdzie wokół żadnych narzędzi, maszyn... Nie nurtowała się myślami hotelu, po prostu ruszyła naprzód. Szła stałym dość szybkim tempem, po drodze nie zwracając już uwagi na nic, z prostego powodu - nie było tam już nic, co mogłoby ją zaciekawić. Usłyszała głośny dźwięk silników, była tuż przy drodze szybkiego ruchu, a przed nią stała duża tablica, w jaskrawym kolorze żółtym, z wielkim napisem ,,Snowball''. Bingo! Była już prawie na miejscu. Ruszyła prosto biegiem, czuła się podekscytowana, wiedziała, że już niedługo dowie się kim jest. Przed oczyma ujrzała prawdziwy raj dla dziecka - miasto niczym z powieści o świętym Mikołaju. Brakowało tylko elfów i cukrowych drzew. Jej uwagę wpierw przykuły szykowne wystawy sklepowe, była nimi otoczona. Ludzie biegali jak szaleni, byleby kupić perfekcyjne prezenty. Podniosła wzrok ku górze, aby ujrzeć bijący dzwon katedry. Zegar wskazywał równo trzecią godzinę, przypomniało jej się, że ostatniego dnia przed Wigilią wszystko jest zazwyczaj czynne do godziny 16. 23 grudnia... Momentalnie wróciła do przeszłości, do dnia, gdy razem z mamą były jednymi z tych zabieganych ludzi wokół. Ciepła ręka mamy ściskała jej rączkę, przy niej czuła się bezpieczna, miała pewność, że gdy będzie przy mamusi nikt, nigdy jej nie skrzywdzi. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Wtedy po raz ostatni w życiu czuła matczyną miłość. Zaczęła się nerwowo rozglądać, próbowała znaleźć swoją mamusię wzrokiem, ale jedyną ważną osobą, którą dostrzegła, a właściwie, której nie było, to brak odbicia w szybie. Spoglądała w szybę, z szeroko otwartymi oczyma i nie dostrzegała w niej siebie. Przecież była tu, stała, a nawet kilkakrotnie mówiła... Ale jej odbicia nie było, więc czy aby na pewno była? Przecież każdy ma odbicie, wszystko co jest można ujrzeć w odbiciu. Skoro jej w nim nie było, to czy jej także nie było? Widziała odbicia innych, wpatrywała się w odbitych ludzi, jakby chciała znaleźć coś, co nie pozwala jej się przejrzeć w szybie. Prawda była bardzo brutalna. Była, ona na pewno była, była duchowo? Do tak okrutnego dla niej wniosku szybko doszła. Nie posiadała już ciała, była duchem, była zbłąkaną duszyczką, która chciała znów zaznać ciepła mamusi. Z każdą sekundą jej serce łamało się na coraz drobniejsze odłamki. Entuzjazm znikł, utonął w otchłani bólu. Nawet gdyby znalazła mamusię, to nie zaznałaby już ciepła jej miłości. Przecież nie da się uścisnąć ducha, a co dopiero go kochać. Z oczu popłynęły strużki łez, widzialnych tylko przez nią. Przez chwilę miała cel, cel podróży - znalezienie kochającej mamusi, ale on odszedł tak szybko jak przyszedł, a jedyne co po sobie pozostawił to ból, który godził ją w serce. Strużka powoli spłynęła po policzkach, aby ustąpić miejsca kolejnej i kolejnej... Chciała wrócić, lecz nie wiedziała gdzie. Śmierć kojarzyła się jej z bólem, utratą wszystkiego, od rzeczy materialnych takich jak ciało, czy też dom, poprzez bliskich, skończywszy na uczuciach. Aczkolwiek, czy naprawdę umierając tracimy bliskich, uczucia? Oto jest pytanie. Po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że przecież śmierć nie jest w stanie zabrać jej miłości mamusi. To trochę tak jak z podróżą, żegnamy się z bliską Nam osobą, jedziemy gdzieś na jakiś czas, ale wciąż jest ona w Naszym sercu. Wiąże Nas z nią silna więź, zwana miłością. Wbrew pozorom, uczucie to ciężko opisać słowami. ,,Bo miłość jest wtedy, gdy zamiast troszczyć się o siebie, troszczysz się o TĄ osobę''. Miłość nie odchodzi od tak, ona pozostaje na zawsze. Zaczęła ścierać rękawem łzy z policzków, a wraz z nimi resztki niepewności, aby móc znaleźć najważniejszą osobę w swoim krótkim życiu. I znów dała się pokierować nogą...

     Tyle odkryła, tyle zrozumiała, była o co najmniej kilka kroków od odnalezienia mamusi, a co za tym idzie, i swojej tożsamości, a jednak nie była pewna, czy naprawdę chce pamiętać swoje życie. Do jej serca znów wtargnął niepokój, ten sam, który dręczył ją w lesie. Jakoś umarła, właśnie tego najbardziej się bała. Bała się tego w jaki sposób umarła. Śmierć kogoś bliskiego była, zdecydowanie zbyt wielkim ciężarem dla ośmiolatki, a co dopiero własna. Idąc zlodowaconym chodnikiem, przez dzielnicę idealnych z zewnątrz domów i ogrodów, o uszy obiła się jej pewna rozmowa dwóch Pań.
- Biedna kobieta, tyle przeżyła. Najpierw zabójstwo córeczki, później sprawy w sądzie, a teraz jeszcze rozwód...- mówiła staruszka, z wyraźnym żalem w głosie.
- Musi być jej z tym ciężko.- stwierdziła młoda kobieta.
- Musi? Jej jest ciężko. Przez rok, co miesiąc rozprawy w sądzie. Niech sobie Pani wyobrazi, co miesiąc oglądać twarz pedofila, który nie dość, że odebrał życie Pani jedynemu dziecku, to jeszcze próbuje się uchylać od wyroku! - wykrzyczała oburzona i wściekła staruszka.
- Takich to się powinno od razu zamykać w więzieniu, aż do usranej śmierci! Rajciu, przepraszam za słownictwo, ale aż mi się serce kraja, gdy słyszę tak okrutne historie.
- Nie tylko Pani, nie tylko... Głośno o tej sprawie jest do dziś. Zabić dziewczynkę z takim okrucieństwem, toż to się w głowie nie mieści i to jeszcze przed świętami. - patrzyła się szklistym wzrokiem na kobietę, była bliska płaczu.
- Jeśli mogę zapytać, to co dokładnie się wydarzyło? - spojrzała na staruszkę wręcz błagalnym wzrokiem, jakby o tych informacji zależało jej być, albo nie być.
- Choć Pani do mnie, to dam Pani gazetę z reportażem o tym wszystkim. Dla mnie to zbyt wiele.
Na tym zakończyły rozmowę. Obie poszły do domu staruszki, po gazetę. A ona została sama na ulicy i patrzyła jak kobiety się oddalają. Dopiero, gdy straciła je ze wzroku, świadomość jej wróciła. Od tknęła się ze strasznej wizji, wizji swojej śmierci z rąk pedofila. Wiedziała kim są pedofile, mamusia zawsze jej powtarzała, aby nie ufała obcym, ponieważ mogą ją skrzywdzić. Mówiła, że pedofile to osoby, które nienawidzą dzieci i za wszelką cenę chcą je skrzywdzić. Pamiętała, doskonale pamiętała ten dzień. Najchętniej znów wymazałaby go z pamięci, pozbyła się balastu w swojej głowie, ale nie mogła, nie tym razem, nie teraz, gdy pojawiła się szansa na spotkanie ukochanej osoby. Wiedziała, że musi stawić czoła cierpieniu, aby zrobić krok dalej.

,,Dnia 23 grudnia, 2006 roku, w niewielkim mieście Snowball, na południu Skandynawii, koło godziny 11, ze szkoły, została porwana ośmioletnia Arachne Smith. Napastnik płci męskiej zwolnił dziewczynkę z lekcji, podając się za znajomego rodziny. Wyznał wychowawczyni dziewczynki, iż jej rodzice ulegli poważnemu samochodowemu wypadkowi, dla potwierdzenia tezy pokazał sfałszowane zaświadczenia lekarskie. Nauczycielka zwolniła dziewczynkę z lekcji. Napastnik wywiózł ośmiolatkę czarnym Forem Grande ze szkoły, od tego czasu słuch o nich zaginął. Dziewczynka mierzy 149 cm., jest niewysoka, ma długie ciemnobrązowe włosy do ramion, duże zielone oczy, wąski nosek, była ubrana w błękitny płaszcz, czarne botki, ciemne dżinsowe rurki. Napastnikiem jest wysoki, szczupły mężczyzna, po 40-dziestce, o czarnych bujnych włosach, w okrągłych okularach, ubrany w czarny płaszcz, czarne buty oraz spodnie. Podawał się za Josha Karter'a. Rodzice są załamani. Prosimy o kontakt, dla każdej osoby, która wie coś na temat sprawy czeka nagroda pieniężna, w postaci 1000 euro.''

,,Arachne Smith, wczoraj, 23 grudnia 2006 roku została uprowadzona ze szkoły. Do dziś się nie znalazła. Policja szuka dziewczynki i napastnika bez przerwy.''

,,Dnia 25 grudnia, na policję około godziny 13 zgłosił się młody chłopak, który widział na stacji benzynowej prawdopodobnie porywacza dziewczynki. Policja złapała mężczyznę tego samego dnia, w okolicach Oslo.''

,,Pedofil, porywacz ośmioletniej Arachne został złapany! Mężczyzna z początku wypierał się winy, aczkolwiek badania laboratoryjne potwierdziły jego winę. Po czasie Jeremy Bush przyznał się do zgwałcenia i zamordowania ośmiolatki. Niestety, ale nie zdradził miejsca jej ciała. Policja poszukuje zwłok dziewczynki. Sprawa J.Bush'a trafiła już do sądu, rodzice i adwokat domagają się kary dożywocia. J.Bush zamierza odwoływać się od kary. Uznał, że podczas zaistniałej sytuacji był pod wpływem silnych psychotropów, które miały mu pomóc na na ból głowy, dodatkowo stwierdził, że nie może iść do więzienia, ponieważ musi zajmować się chorą matką. Prócz J.Busha, do sądu została podana także wychowawczyni dziewczynki, za niedopełnienie obowiązków oraz nieświadome przyczynienie się do śmierci Arachne. Sprawa może ciągnąć się nawet latami. Osoby bliskie Bush'owi są zaskoczone jego preferencjami seksualnymi, możemy z tego wywnioskować, iż bardzo dobrze krył się on ze swoją ciemną stroną. Jak się okazuje mężczyzna przez dwa miesiące śledził dziewczynkę i jej bliskich! Rodzice są zrozpaczeni po śmierci ich jedynej córki.''

,,Znaleziono ciało Arachne! 1 stycznia, w jeziorze Gala, w góra Alta znaleziono utopione zwłoki dziewczynki! Pedofil zgwałcił dziewczynkę, po czym poderżnął jej gardło i pozbył się zwłok! Niestety, ale podczas sekcji zwłok wyszło na jaw, że dziewczynka jeszcze po poderżnięciu gardła żyła. Ostatecznie utopiła się w lodowatej wodzie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, jest to najbrutalniejsza zbrodnia na dziecku.''

,,Sprawa Busha wciąż się przeciąga! Jak na razie został on tymczasowo zamknięty w więzieniu, na czas sprawy. Ale czy w nim zostanie na stałe okaże się dopiero za jakiś czas.''

,,Państwo Smith wygrali rozprawę! Lekarze udowodnili, że nawet jeśli wziąłby całe opakowanie tabletek psychotropowych, to reakcją jego organizmu byłby sen! Okazuje się, że tabletki, które zażywał mają działanie nasenne! J.Bush został skazany na 100 lat więzienia, z możliwością wcześniejszego wyjścia na przepustkę po odsiedzeniu 70 lat!''

,,- Czy jest Pani zadowolona z wyroku?
- Mogłaby mi Pani dać łaskawie spokój?
- To tylko jedno pytanie, wystarczy, że powie Pani jedno słowo. Ja też nie mam całego dnia na sterczenie tu, tak samo jak i Pani. Im szybciej, tym lepiej!
- NIE! Nie jestem zadowolona i nigdy nie będę. Żaden pieprzony wyrok nie odda mi córki, żaden wyrok nie złagodzi jej bólu, nie ma takiej kary, która zrekompensuje choćby w 30% tak brutalne zabójstwo na dziecku. Pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić tego bólu. Przez ostatni rok co miesiąc oglądałam perfidny ryj mordercy mojej córeczki i jedyne co mogłam zrobić, to złożenie zeznań. Ten mężczyzna odebrał mi najważniejszą osobę w moim życiu. A Pani? A Pani nie potrafi uszanować żałoby rodziców. Za tak skandaliczne i nachalne zachowanie powinna zostać Pani wyrzucona z pracy, ale przedtem ktoś powinien jeszcze obić Pani porządnie ryj.''

     Stanęła pod wielkim, fiołkowym domem. Ten był zdecydowanie inny od pozostałych. Emanował dziwną energią, odbierał życie i urok wszystkiemu wokół. Piękny, lecz bardzo skrzywdzony, tak jak mamusia - pomyślała. Ruszyła ku drzwiom, nawet nie musiała ich otwierać. Wybiegła z nich wysoka, ciemnowłosa, zgrabna kobieta, widocznie wściekła. Na jej twarzy mieszał się smutek ze złością, tak piękna, a tak skrzywdzona. Mamusia patrzyła pogardliwym wzrokiem na mężczyznę w drzwiach, tatusia.
- Do cholery, Ann, tak się nie da żyć! - krzyczał widocznie podirytowany.- Pomyśl o Naszym małżeństwie, o Nas. Jej już życia nie prz...- kobieta przerwała mu wściekła.
- Nie przywrócimy, ale nie możemy zapomnieć! A nie, zapomniałam, że Ty już dawno o niej zapomniałeś! Skoro tak łatwo przyszło Ci zapomnieć o Naszej córce, to może mnie też wymaż już z pamięci, co? Czyż nie najłatwiej wyrzucić z głowy to co jest problemem? Nas już dawno nie ma. Już dawno Nas zniszczyłeś. - odpowiedziała mu chłodno.
- To nie tak, to wszystko nie tak...-zaczął się jąkać.
- Więc jak? No powiedz mi do cholery Panie idealny jak!
- Wcale nie zapomniałem, ja po prostu staram się iść naprzód. Staram się uratować Nasz związek, nie chcę tego rozwodu, bo wciąż Cię kocham. Ale, żeby on przetrwał Ty też musisz tego chcieć. - odpowiedział spokojnie.
- Jedyną rzeczą, którą robisz, aby ''uratować'' Nasz związek, to całkowite oddawanie się pracy. Jutro przyjadę po swoje rzeczy. To koniec, Nas już nie ma. - odpowiedziała sucho, kończąc chcąc skończyć rozmowę.
- Nosz kurwa, wiesz dla czyich marzeń haruję jak wół?! Dla Twoich! To Ty chciałaś dom położony w malowniczych góra, a później hotel! To dla Twoich pieprzonych marzeń, to dla Ciebie, a ty w zamian tylko mnie obwinisz o wszystko! Może śmierć Arachne to też moja wina, co? - wybuchł, był wściekły.
- J-j-j-ja... Ja po prostu nie potrafię. Nie chcę ciągle do tego wracać. - spuściła wzrok, wyglądała jak mała dziewczynka, którą  dręczy poczucie winy.
Uciekła, wsiadła do samochodu i odjechała. Dziewczynka szybko czmychnęła do domu przez otwarte drzwi. Po raz kolejny pomyślała, że chce wracać, chce wrócić i zapomnieć. Gdy patrzyła na niegdyś kochającą się parę, która obecnie przechodziła kryzys serce się jej krajało. Chciała, aby było tak jak dawniej, wtedy gdy ona była ''oczkiem w głowie'' rodziców, a oni byli szczęśliwi. Wtedy po raz pierwszy pomyślała, że to jej wina, że to ona zabrała rodzicom szczęście, zniszczyła ich pogodne marzenia, o hotelu w malowniczym miejscu. Czuła się winna. Szybko wyparła tą myśl. Przecież wcale nie chciała umierać, miała naprawdę wspaniałe życie, na nic nie mogła narzekać. Kochała życie, swoje i swoich rodziców. Jej jedynym marzeniem było, aby rodzice odzyskali brutalnie utracone szczęście. Zaczęła rozmyślać nad tym co może zrobić, aby rodzice mogli znów być szczęśliwi. Mogła niewiele, w końcu była tylko drobną, zagubioną duszyczką. Uniosła wzrok ku górze, i weszła po schodach na górę. Po drodze słyszała jak tata trzaska drzwiami wejściowymi, po czym zamyka je na klucz. Została sama, w wielkim domu przepełnionym smutkiem i żalem. Udała się do swojego pokoju. Spostrzegła, że jest on w stanie nienaruszonym, wyglądał jak wtedy, 23 grudnia. Usiadła na łóżku i zaczęła wspominać. Przypomniały się jej pierwsze święta w tym domu. Była wtedy mała, miała może pięć lat. Do tej pory uznaje je jako najwspanialsze święta w swoim życiu, ostatnie święta z babcią, która na początku stycznia umarła, przez wylew krwi do mózgu. Mamusia wtedy powiedziała jej ważne słowa  ,,Trzeba umieć się pogodzić z czyjąś śmiercią, by iść dalej, mając tą osobę zawsze w sercu''. Te słowa uświadomiły jej, że mamusia jeszcze nie pogodziła się z jej odejściem. Zrozumiała co jest jej celem. Musi pomóc mamusi pogodzić się z tym, że jej już nie ma.
- Może, gdy mamusia pogodzi się z moją śmiercią, będę mogła odejść? - pomyślała na głos.
Odejść, ale gdzie? Co się z nią stanie, gdy pomoże uporządkować życie rodzicom? Nie znała odpowiedzi na te pytania, lecz miała pewność, że tam gdzie odejdzie będzie szczęśliwa. Nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. Zadanie tylko pozornie łatwe. Rozejrzała się po raz setny po pokoju, był taki jak zawsze. Na jej biurku panował chaos, pełno rysunków i lis do Mikołaja...

    Czekała całą noc na powrót mamusi. Rano, gdy tylko ją usłyszała otworzyła drzwi od pokoju i umyślnie zwaliła skarbonkę, która się stłukła i narobiła niezłego hałasu. Kobieta weszła na piętro, widok otwartych drzwi od pokoju córki ją przeraził. Unikała wchodzenia na piętro prze prawie rok, bała się wejść do pokoju, bała się, że nie zniesie widoku jej rzeczy. Próbowała być silna, iść na przód, lecz tak naprawdę cały czas stała w miejscu. Miała nadzieję, że ktoś wbiegnie do jej domu i  wykrzyczy, że to wszystko żart, że Arachne nic nie jest, chciała usłyszeć, że wszystko będzie tak jak dawniej. Prawda ją przerażała. Każdego dnia zadręczała się myślami o córce. Trwała w wiecznej agonii, która z dnia na dzień odbierała jej wszystkie siły i energię. Obwiniała się o jej śmierć, czuła się winna, bo co ta za matka, która nie zauważyła, że ktoś śledzi ją i jej córeczkę? Czy w ogóle ma prawo nazywać się matkom? W swojej podświadomości, to ona była nie mniejszym potworem niż zabójca. Teraz, gdy była już na piętrze, przed otwartymi drzwiami, dała upust swojemu wewnętrznemu bólowi. Z jej oczu zaczęły się sączyć strugi łez. Jedna ustępowała miejsce drugiej. Starannie wy tuszowane rzęsy przerodziły się w dzieło abstrakcyjne na jej twarzy. Zapłakana weszła do pokoju i usiadła do łóżka. Nie usłyszała, jak ja mąż wchodził na piętro, nie spostrzegła go stojącego w drzwiach... Uznała, że to najwyższy czas, aby choć spróbować pogodzić się z jej śmiercią. Spojrzała na wspólne fotografie, nie wytrzymała i wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Z każdą sekundą było coraz gorzej. Wstała, już chciała wyjść i nigdy nie wrócić do pokoju córki, gdy ujrzała na jej biurko fotografie z ich pierwszych świąt, tym samym tych ostatnich z jej mamą. Przysiadła na niewielkim krześle i zaczęła po kolei dokładnie oglądać i analizować każdą z fotografii. To były piękne święta. Nic nie zapowiadało tego, że będą one ostatnimi, dla jej mamy. Zaraz po świętach Bożego Narodzenia jej mama trafiła do szpitala, aby walczyć o życie. Umarła 6 stycznia, w nocy. Na pogrzebie była z mężem i córką, która zadała jej bardzo ważne pytanie.
- Mamusiu, czy już zawsze będziesz taka smutna?
- Widzisz kochanie, bardzo kochałam moją mamusię, ale wiem, że trzeba umieć pogodzić się z czyjąś śmiercią, aby móc iść naprzód, aczkolwiek nie można o niej zapomnieć, trzeba zawsze mieć ją w serduszku.
- Zapamięta to i przypomnę Ci, gdy kiedyś zapomnisz, bo nie chcę, żebyś ciągle była smutna.
Mąż złapał ją od tyłu za rękę i mocna przytulił. Czasem potrzebujemy bodźca zewnętrznego, aby coś zrozumieć. Choć boli, to nie można się zatrzymywać. Czasu nie cofniemy, śmierć przyjdzie po każdego z Nas - to fakty. Złapała męża za rękę i zaciągnęła do samochodu. Poczuła nagły przypływ energii, poczuła że żyje. Chciała płakać, lecz tym razem ze szczęścia. Wiedziała, że to co się stało to nie przypadek, tylko objawienie. Jedna sytuacja zmieniła całkowicie jej punkt widzenia i pryriorytety. Kobieta pogrążona w ciągłej żałobie, która odrzuciła swoje marzenia zrozumiała, że czasu nie cofnie, a jedyną słuszną rzeczą, którą może zrobić dla córki jest odnalezienie radości w życiu. Przed śmiercią córki jej największym marzeniem było prowadzenie hotelu, w Altach. Piękne, malownicze góry, w sam raz do wycieczek. Całym sercem kochała górskie rejony, przeprowadziła się w góry i zaraziła swoją miłością rodzinę. Wszystko zmieniło się po tym feralnym dniu. Góry kojarzyły się jej już tylko z cierpieniem, wyrzuciła z głowy swoje pozytywne wspomnienia z nimi i skupiła się na najgorszym. Dążyła do zrealizowania marzeń, hotel już stał, wystarczyło go wykończyć z zewnątrz i wewnątrz, aczkolwiek w tamtym momencie przepełniała ją nienawiść do tego miejsca, więc zostawiła je na pastwę losu. Ale teraz była gotowa, aby rozpocząć nowy rozdział w życiu.
 
     Patrzyła szklistymi oczyma na rodziców, wiedziała, że to ich ostatnie spotkanie. Pomogła im odnaleźć szczęście, tym samym doszła do celu swojej podróży. Obiecała sobie, że teraz nie zapomni. Nie chce już zapomnieć. Chce pamiętać, zapominając zbyt wiele traciła. Choć wyglądała tak samo to była inna, pusta. Bez wspomnień, była niczym pusty wór, do którego nikt nie chciał nic włożyć. Teraz wspomnienia były wszystkim co jej pozostało. Zapomnienie, to nie lekarstwo, to tylko tuszowanie bólu. Jej czas się skończy, musiała wracać. Nie bała się powrotu, zdążyła po drodze zmierzyć się ze swoim największym lękiem. Zostawiła po sobie porządek i zatonęła w czystości.



'Klaudia.